smutek nie bierze się z nikąd
Moment kiedy zmuszony zostałem do przeniesienia się do kawalerki bez prądu i gazu był niejako tym przełomowym. Czasami tak sobie myślę, że jesli kidykolwiek zacznę pisać własną biografię.. to potraktuje tę chwile jako tę w której moje życie tak na prawdę się zaczęło.
Nie pamiętam co to był za dzień tygodnia, pewne jest że wracałem do mieszkania swojego świetej pamięci brata u którego w tamtym okreswie mieszkałem. Ogarnęło mnie coś strasznego gdy nie pdejżewając niczego złego podszedłem do drzwi i zastałem w nich kartkę że Filip został aresztowany i nie będzie go jak się pózniej okazało przez kolejne półtora roku. Pamiętam ze zszedlem na osiedle nizej, wszedłem do opuszconej kawalerki którą otrzymaliśmy jako lokal zastępczy po eksmijsji z poprzedniego mieszkania.. nie było tam ani prądu ani gazu... a ja pamiętam że naprawdę poczułe niezwykle bezsilny, słaby.... płakałem, pierwszy raz świadomie, zdając sprawę, że właśnie się złamałem, coś we mnie pękło....
Nie jestem w stanie przypomieć sobie jak to się stało że spotkałem Grześka. Wlaściciela baru w którym mój brat pracował jako wykidajło... okazało się że Grzesiek będzie mieszkał w jego mieszkaniu, płacił i dbał podczas nieobecności mojego Brata. Jak poszedł siedzieć straciłem tak naprawdę jedyne wsparcie... takie realne,m dające dach nad głową i chociaż trochę zapełnioną lodówkę wsparcie. W tamtym czasie nie było ani jednego dnia żebym nie myślał o mamie, która jakiś czas wcześniej wyjechała do Berlina w poszukiwaniu szansy na zarobienie troszku pieniędzy bo wcześniej bywały momenty kiedy nie było nawet co zjeść.. niestety życie dla niej musiało potoczyć się niezwykle chujowo bo tuż po wyjeździe straciliśmy z nią kontakt i nawet nie było wiadomo co u niej, czy matrwić się że nie ma co jeść, czy w ogóle żyje? Nic! Żadnej informacji przez bardzo długi okres czasu.. nie mogłem wtedy spać po nocach